środa, 18 marca 2015

Są powody do radości.

Idzie mi dobrze :)

Jedzeniowo rewelacja, choć pozwalam sobie na małe szaleństwo od czasu do czasu. Poza tym, mam małe dziecko, które zazwyczaj częstuje mnie wszystkim,czym tylko może się podzielic, więc zdarza mi się i zjeść cukierka i ugryźć banana, albo popić trochę soku.

Grzeszenie z młodą wpisałam już w moją codzienność. Nie dam rady od tego uciec, a dziecko się cieszy gdy razem "gotujemy", więc koniec końców potem się po prostu dłużej wygłupiamy, by spalić choć troche tej czekoladki.

Do szafki z chlebem nadal nie zaglądam, królują u mnie kasze, warzywa i owoce, staram się także jeść chude białko, ale nie zawsze mam możliwość. To nic, dobrze jest i tak.

Ważne, że ćwiczę. JA. Ta, która nigdy za ćwiczeniami nie przepadała. Teraz nie ma dla mnie dnia bez jakieś aktywności fizycznej. Nie zawsze są to ćwiczenia z "prawdziwego zdarzenia" ale bieganie z małolatą traktuje tak samo poważnie jak 45 minut Turbo Powera. W końcu też się zmęczę, pot się też ze mnie leje no i zawsze lepsze to niż siedzenie z dupą na kanapie. Niestety nie doszłam jeszcze do takiego etapu, kiedy to dzień bez ćwiczeń  (czytaj zorganizowany trening) uważam za dzień stracony. Wystarcza mi nieraz, że większość dnia jestem na nogach, ciągle coś robię i nie mam czasu siedzieć przed komputerem. Być może kiedyś to się zmieni i nie zasnę gdy nie wykonam ćwiczeń na każdy z mięśni mojego ciała. Dlaczego nie, bardzo bym chciała.

Ale na razie musi zostać tak jak jest. Aktywnośc fizyczna sprawia mi ogromną radość, ale nie oszukujmy się- z moją masą ciała niektóre ćwiczenia po prostu za bardzo obciążają  stawy. Chcę schudnąć, ale nie za wszelką cenę.  Powoli nakręcam się na bieganie, chciałabym biegać szybciej i dalej za każdym razem. Marzy mi się bieżnia w domu. Ale zanim będzie to mój sposób na życie, muszę zrzucić parę kilo, bo siadają mi kolana:/ Biegam więc powoli, truchtam sobie właściwie. Robię co mogę lecz staram się nie podchodzić do tego zbyt ambicjonalnie. Będzie co ma być. Ważne jest tylko to, abym nie zapomniała, że zmieniam się dla siebie, nie dla bicia rekodrów.


Do tej pory podejmowałam próby odchudzania z myślą, że nienawidzę siebie, że nie wyglądam tak, jak bym chciała i że jestem "gruba i brzydka". Teraz moję motto brzmi: 

" Robię coś dla siebie, ponieważ kocham swoje ciało, a nie je nienawidzę". 

zmiana myślenia o 180 stopni. Cieszę się z każdego, nawet najmniejszego sukcesu, nie rzucam sobie kłód pod nogi, nie wypominam żadnego potknięcia czy chwil zwątpienia w siebie. Jeśli ja sama w siebie nie uwierzę, jak może cokolwiek mi się w życiu udać? 

W piątek wejdę na wagę. Ciekawe czy mi coś ubędzie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz