piątek, 20 marca 2015

Cyferki

Tak to jest jak się człowiek pochwali... Zaraz skupią się na tobie wszystkie złe moce, nastąpi kumulacja nieszczęść, a euforyczny nastrój pryśnie jak bańka mydlana. 

Wczorajszy dzień był najgorszy jeśli chodzi o mój nowy styl życia od chyba 2 miesięcy. Zero ćwiczeń, cały dzień na dupie + jeszcze pizza na kolację. Dobrze, że potrafiłam chociaż odmówić drinka. Pocieszam się tylko, że mogę częściowo zwalić winę na osoby postronne, bo naprawdę rano chciałam ćwiczyć, ale goście przybyli. Potem było już tylko gorzej. Tzn. z jednej strony lepiej, bo humor mi dopisywał, ale z każdą minutą oddalały się ode mnie chęci na aktywne spędzanie czasu. No nic. Czasu nie cofnę. Dowodzi to tylko tego, że naprawdę muszę się pilnować. Wypaść z rytmu jest bardzo łatwo, ale na szczęście dzisiaj jestem już po 45 min intensywnych ćwiczeń

Piątek, sądny dzień dla mnie :) Oto co udało mi się osiągnąć przez miniony tydzień:

Dobra  wiadomość jest taka, że schudłam :) 

Zła, że mogło być lepiej. 
Spadł mi niecały kilogram. Mało, ale bardziej skupiam się na tym, że % tkanki tłuszczowej zmalał mi do 46% !!!! Obwód brzucha zmalał mi o 1cm. Talia wyszczuplała o 2,5cm. No i zaczyna mi chyba spadać tłuszcz z ud :) Jestem z siebie bardzo dumna, bo na brzuchu zależy mi obecnie najbardziej. Czuję też już mięsnie twardniejące pod warstwami tkanki tłuszczowej. 

Coś się zaczyna dziać :))) Wszystko idzie w dobrym kierunku. A że powoli... 

Ostatnio mam wrażenie, że KTOŚ testuje mnie czy naprawdę chcę schudnąć. Wypadł mi ostatnio ząb, przednia jedynka (koronka się ułamała). No i nie mogłam biegać na dworze bo jak to się pokazać bez zęba. Teraz też nie pójdę, bo pogoda niepewna, smarkam się trochę, a w poniedziałek wizyta u dentysty, pół godziny na fotelu w pozycji leżącej prawie, Mój ulubiony stomatolog jest bardzo fajny i baaardzo przystojny [ :)]  ma jedna tylko wadę- nawet przegląd robi siedząc mi za głową i każdy nawet najmniejszy katar sprawia taki dyskomfort, że głowa mała. Dlatego biegam sobie po domu. Mam jakies 5m po prostej, to zasuwam od drzwi do drzwi. Szkoda, że nie mam gdzie bieżni wstawić, naprawdę nad tym ubolewam. Ale jak tylko wygram w totolotka i przeprowadzę się do wymarzonego domu to "uciekająca ścieżka" [ bardzo podoba mi się to określenie; usłyszane przypadkiem w jakiejś anegdocie o kompletnym amatorze na siłowni] bedzie moja!!!

Druga sprawa- nie możemy zgrać zdjęć z aparatu. Nie wiem o co chodzi, ale ostatnio dzieją sie takie dziwne rzeczy, że nawet nie dociekam co się stało i spokojnie czekam, aż mąż rozwiąże problem. Nie robię więc fotek, bo mam taką niepisaną zasadę, że nikomu na razie nie pokazuję swoich zdjęć z (nazwijmy to) mojej metamorfozy. Jestem tak gruba, że spaliłabym się ze wstydu, gdyby ktoś postronny zobaczył mnie w samej bieliźnie. Ukrywam to nawet przed mężem. 
Może to i głupie, ale bardzo wstydzę się swojej sylwetki :(

Ale czy to tak naprawdę ważne, że nie mogę robić dokładnej dokumentacji tego, ile i gdzie mi ubyło? Ważne, że widzę zmianę. Na razie nikt mi jeszcze nie powiedział, że schudłam. I bardzo się z tego cieszę, bo nie potrafię reagować na takie komplementy [ ?]. Czuję się zażenowana gdy ktokolwiek komentuje moją sylwetkę, a publiczne przyznanie się do masy ciała byłoby dla mnie nie do zniesienia.  

Cieszę się więc, że są efekty mojej ciężkiej pracy. Nie mam z kim o tym porozmawiać, więc wszystkie myśli przelewam na bloga. 
Ot, taka historia. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz