piątek, 27 marca 2015

Zwątpiłam dzisiaj w siebie.
Waga pokazała nieznacznie mniej. Chciałabym więcej, ale ostatnie dwa dni były kiepskie jeśli chodzi o ćwiczenia, jedzeniowo z resztą też mogło być lepiej. 

Z tej okazji nażarłam się buły z żółtym serem. Miałam taką złość w sobie, że było mi już wszystko jedno. Idąc za ciosem przygotowałam sobie drugą bułkę. Zjadłam pół, bo drugą część wysępiła ode mnie córka [ dzięki ci kochanie za to!] . Odstawiłam ją do przedszkola, wróciłam do domu i ..... przebrałam się w strój do ćwiczeń i zaczęłam trening 
:):):):):):):):):):):):):):):)

 Potem peeling kawowy i foliowanie.

Jestem z siebie baardzo dumna!!! Ta radość gdy po wszystkim pot się leje po gaciach... nie do opisania :)

Czy można to już uznać za nawyk? Że jednak lubię robić coś dla siebie? Czy mogę już nieśmiało zauważyć, że naprawdę się zmieniłam na lepsze? Mogę? 

Wszystko zależy ode mnie. To nic, że czasami mam gorsze dni, Nie wolno mi się poddać. Nie i już!!! 

http://www.flickr.com/photos/jayroeder/6708556981

poniedziałek, 23 marca 2015


Myśl na dziś:


Źródło: https://www.etsy.com/listing/80035333/bright-side-print?ref=fp_treasury_6


Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze...




piątek, 20 marca 2015

Cyferki

Tak to jest jak się człowiek pochwali... Zaraz skupią się na tobie wszystkie złe moce, nastąpi kumulacja nieszczęść, a euforyczny nastrój pryśnie jak bańka mydlana. 

Wczorajszy dzień był najgorszy jeśli chodzi o mój nowy styl życia od chyba 2 miesięcy. Zero ćwiczeń, cały dzień na dupie + jeszcze pizza na kolację. Dobrze, że potrafiłam chociaż odmówić drinka. Pocieszam się tylko, że mogę częściowo zwalić winę na osoby postronne, bo naprawdę rano chciałam ćwiczyć, ale goście przybyli. Potem było już tylko gorzej. Tzn. z jednej strony lepiej, bo humor mi dopisywał, ale z każdą minutą oddalały się ode mnie chęci na aktywne spędzanie czasu. No nic. Czasu nie cofnę. Dowodzi to tylko tego, że naprawdę muszę się pilnować. Wypaść z rytmu jest bardzo łatwo, ale na szczęście dzisiaj jestem już po 45 min intensywnych ćwiczeń

Piątek, sądny dzień dla mnie :) Oto co udało mi się osiągnąć przez miniony tydzień:

Dobra  wiadomość jest taka, że schudłam :) 

Zła, że mogło być lepiej. 
Spadł mi niecały kilogram. Mało, ale bardziej skupiam się na tym, że % tkanki tłuszczowej zmalał mi do 46% !!!! Obwód brzucha zmalał mi o 1cm. Talia wyszczuplała o 2,5cm. No i zaczyna mi chyba spadać tłuszcz z ud :) Jestem z siebie bardzo dumna, bo na brzuchu zależy mi obecnie najbardziej. Czuję też już mięsnie twardniejące pod warstwami tkanki tłuszczowej. 

Coś się zaczyna dziać :))) Wszystko idzie w dobrym kierunku. A że powoli... 

Ostatnio mam wrażenie, że KTOŚ testuje mnie czy naprawdę chcę schudnąć. Wypadł mi ostatnio ząb, przednia jedynka (koronka się ułamała). No i nie mogłam biegać na dworze bo jak to się pokazać bez zęba. Teraz też nie pójdę, bo pogoda niepewna, smarkam się trochę, a w poniedziałek wizyta u dentysty, pół godziny na fotelu w pozycji leżącej prawie, Mój ulubiony stomatolog jest bardzo fajny i baaardzo przystojny [ :)]  ma jedna tylko wadę- nawet przegląd robi siedząc mi za głową i każdy nawet najmniejszy katar sprawia taki dyskomfort, że głowa mała. Dlatego biegam sobie po domu. Mam jakies 5m po prostej, to zasuwam od drzwi do drzwi. Szkoda, że nie mam gdzie bieżni wstawić, naprawdę nad tym ubolewam. Ale jak tylko wygram w totolotka i przeprowadzę się do wymarzonego domu to "uciekająca ścieżka" [ bardzo podoba mi się to określenie; usłyszane przypadkiem w jakiejś anegdocie o kompletnym amatorze na siłowni] bedzie moja!!!

Druga sprawa- nie możemy zgrać zdjęć z aparatu. Nie wiem o co chodzi, ale ostatnio dzieją sie takie dziwne rzeczy, że nawet nie dociekam co się stało i spokojnie czekam, aż mąż rozwiąże problem. Nie robię więc fotek, bo mam taką niepisaną zasadę, że nikomu na razie nie pokazuję swoich zdjęć z (nazwijmy to) mojej metamorfozy. Jestem tak gruba, że spaliłabym się ze wstydu, gdyby ktoś postronny zobaczył mnie w samej bieliźnie. Ukrywam to nawet przed mężem. 
Może to i głupie, ale bardzo wstydzę się swojej sylwetki :(

Ale czy to tak naprawdę ważne, że nie mogę robić dokładnej dokumentacji tego, ile i gdzie mi ubyło? Ważne, że widzę zmianę. Na razie nikt mi jeszcze nie powiedział, że schudłam. I bardzo się z tego cieszę, bo nie potrafię reagować na takie komplementy [ ?]. Czuję się zażenowana gdy ktokolwiek komentuje moją sylwetkę, a publiczne przyznanie się do masy ciała byłoby dla mnie nie do zniesienia.  

Cieszę się więc, że są efekty mojej ciężkiej pracy. Nie mam z kim o tym porozmawiać, więc wszystkie myśli przelewam na bloga. 
Ot, taka historia. 





środa, 18 marca 2015

Są powody do radości.

Idzie mi dobrze :)

Jedzeniowo rewelacja, choć pozwalam sobie na małe szaleństwo od czasu do czasu. Poza tym, mam małe dziecko, które zazwyczaj częstuje mnie wszystkim,czym tylko może się podzielic, więc zdarza mi się i zjeść cukierka i ugryźć banana, albo popić trochę soku.

Grzeszenie z młodą wpisałam już w moją codzienność. Nie dam rady od tego uciec, a dziecko się cieszy gdy razem "gotujemy", więc koniec końców potem się po prostu dłużej wygłupiamy, by spalić choć troche tej czekoladki.

Do szafki z chlebem nadal nie zaglądam, królują u mnie kasze, warzywa i owoce, staram się także jeść chude białko, ale nie zawsze mam możliwość. To nic, dobrze jest i tak.

Ważne, że ćwiczę. JA. Ta, która nigdy za ćwiczeniami nie przepadała. Teraz nie ma dla mnie dnia bez jakieś aktywności fizycznej. Nie zawsze są to ćwiczenia z "prawdziwego zdarzenia" ale bieganie z małolatą traktuje tak samo poważnie jak 45 minut Turbo Powera. W końcu też się zmęczę, pot się też ze mnie leje no i zawsze lepsze to niż siedzenie z dupą na kanapie. Niestety nie doszłam jeszcze do takiego etapu, kiedy to dzień bez ćwiczeń  (czytaj zorganizowany trening) uważam za dzień stracony. Wystarcza mi nieraz, że większość dnia jestem na nogach, ciągle coś robię i nie mam czasu siedzieć przed komputerem. Być może kiedyś to się zmieni i nie zasnę gdy nie wykonam ćwiczeń na każdy z mięśni mojego ciała. Dlaczego nie, bardzo bym chciała.

Ale na razie musi zostać tak jak jest. Aktywnośc fizyczna sprawia mi ogromną radość, ale nie oszukujmy się- z moją masą ciała niektóre ćwiczenia po prostu za bardzo obciążają  stawy. Chcę schudnąć, ale nie za wszelką cenę.  Powoli nakręcam się na bieganie, chciałabym biegać szybciej i dalej za każdym razem. Marzy mi się bieżnia w domu. Ale zanim będzie to mój sposób na życie, muszę zrzucić parę kilo, bo siadają mi kolana:/ Biegam więc powoli, truchtam sobie właściwie. Robię co mogę lecz staram się nie podchodzić do tego zbyt ambicjonalnie. Będzie co ma być. Ważne jest tylko to, abym nie zapomniała, że zmieniam się dla siebie, nie dla bicia rekodrów.


Do tej pory podejmowałam próby odchudzania z myślą, że nienawidzę siebie, że nie wyglądam tak, jak bym chciała i że jestem "gruba i brzydka". Teraz moję motto brzmi: 

" Robię coś dla siebie, ponieważ kocham swoje ciało, a nie je nienawidzę". 

zmiana myślenia o 180 stopni. Cieszę się z każdego, nawet najmniejszego sukcesu, nie rzucam sobie kłód pod nogi, nie wypominam żadnego potknięcia czy chwil zwątpienia w siebie. Jeśli ja sama w siebie nie uwierzę, jak może cokolwiek mi się w życiu udać? 

W piątek wejdę na wagę. Ciekawe czy mi coś ubędzie. 


wtorek, 17 marca 2015

(PRO)PORCJE



Z odpowiednimi porcjami mam problem od zawsze. Nie wiem jak to było, kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem, ale odkąd sięgam pamięcią zawsze lubiłam dużo jeść. Nawet gdy stawialam pierwsze, nieporadne kroki w dziedzinie zdrowego odżywiania, gdy starałam się jeść jogurty, chlebki Wasa i inne "dietetyczne" produkty, nigdy nie kończyło się to na małym kubeczku czy 2 kromkach z liściem sałaty. Pamiętam jak dziś, gdy kupiłam sobie duży jogurt Jogobella jagodowy. Wciągnełam go na raz ( 500ml), bo przeciez zdrowy... a potem i tak zagryzłam chlebem. 

Moją największą zmorą jest pieczywo. Uwielbiam kanapki, w ogole sam chleb ma dla mnie w sobie coś magicznego. Kocham tą chrupiącą skórkę i miękki środek, a zapach docierający z piekarni  doprowadza mnie niemal do szaleństwa. Zawsze na imprezach rodzinnych u mojego męża obrywało mi się za to, że wstydzę się nałożyć sobie jakąś konkretną potrawę i podgryzam tylko chleb. A ja robiłam to mimowolnie. W dzieciństwie zawsze jadłam kanapkę przed obiadem. Czasami nawet i po. A nieraz nawet w trakcie, jako dodatek do zupy. Teraz nie wyobrażam sobie jeść zupę z ziemniakami i zagryzać ją chlebem, czasami posmarowanym dodatkowo masłem. Oj wiele czasu zajęło mi odzwyczajanie się od tego nawyku. Była to droga długa i bardzo wyboista. Ale się udało i jestem z siebie bardzo dumna

Ostatecznie z chlebem zerwałam niecałę 3 miesiące temu. Postanowiłam, że ograniczam go do minimum. I nagle okazało się, że można zjeść na śniadanie coś innego niż kromę chleba z żółtym serem, że kolacja nie musi być powtórką z poranka. Fakt, wymaga to ode mnie trochę więcej wysiłku, muszę pomyśleć zawczasu co będę jeść przez cały dzień, ale daję radę. Przez pierwsze tygodnie narzuciłam sobie całkowity zakaz jedzenia pieczywa po to, aby weszło mi w nawyk omijanie szafki w której trzymamy chleb, z daleka. I po raz kolejny okazało się, że jednak mam jeszcze resztki silnej woli. Bywało ciężko, jednak udało mi się. Przyznaję bez bicia, że dużą role odegrał tu fakt, że nie mam obecnie dostępu do polskiego świeżego pieczywa. Angielskie żarcie mi nie smakuje, a najlepszy polski chleb jaki mogę tu dostać jest gorszy niż chleb "wczorajszy" z piekarni koło mojego rodzinnego domu. 

Czasami pozwalam sobie jednak na chwilke zapomnienia i zjem kanapkę. Jednak dość szybko dają o sobie znać moje ciągoty do dużych porcji i zapchania się chlebem byle jak i byle szybko. Na moje nieszczęscię uwielbiam masło i gdy robie kanapkę to ZAWSZE nakładam go dużo za dużo. Nawet teraz, gdy już wiem, gdzie leżał mój problem, nie potrafie sie opanować i cienko rozsmarować masło, rzucić kawałek sałaty i jakąs wędlinę. Nie... ja muszę na bogato... 2 porcje masła, ser ( uwielbiam!) albo moja ulubiona kiełbasa czosnkowa... MNIAM. Deliszys i oh i łał. A potem zdziwiona, że opona urosła do rozmiarów większych niż w 9 miesiącu ciąży, że druga broda zamienia się powoli w trzecią, a obrączka od dawna leży w szafie, bo na palcu się już nie mieści... 


Największą uwagę skupiam więc teraz by nie nakładać sobie zbyt dużo.
Staram się jeść na małych talerzach, kłaść wszystkie produkty na płasko, a nie usypywać żadnych górek i pagórków, nakładać produktów odpowiednio do odczucia głodu. Gdy jestem naprawdę głodna nakładam więcej, niż zazwyczaj. Z doświadczenia wiem, jak zgubne potrafią być dla mnie wszelkie dokładki, więc nie dopuszczam, abym była nienajedzona po posiłku. 

Bardzo przydałby mi się taki gadżet: 


Źródło: http://www.ebay.co.uk/itm/Meal-Measure-Portion-Control-on-Your-Plate-Red-New-/281390463500?pt=LH_DefaultDomain_3&hash=item41842dba0c


Nazywa się  Portion Control  Plate  rzeczysiście pomaga kontrolować nakładanie porcji na talerz. 

Wielkością podobno pasuje na standardowy talerz, wystarczy napełnić  każdy otwór z odpowiedniej grupy żywności ( owoce/warzywa, białko i produkty skrobiowe) . Przed podaniem zabieramy go oczywiście z talerza i nikt się nawet nie zorientuje, że jesteśmy małymi żarłokami :) Porcja białka ma wielkośc talii kart, a pozostałe, jak podano w opisie- 1 cup, czyli przeliczając objętościowo coś koło naszej szklanki 250 ml. Można również nakładać sobie połowę porcji, ponieważ w środku każdego kółka znajduje się linia mówiąca kiedy należy przystopować. 

Fajne cudeńko, myślę, że bardzo potrzebne dla tych co, podobnie jak ja, mają problem z ograniczeniem ilości jedzenia w codziennej diecie. Jeżeli chodzi o cenę to na angielskim eBayu najtańsza opcja jaką znalazłam to 10,99 funtów. Już z przesyłką :) 




czwartek, 12 marca 2015

Który to już raz... Nawet nie licze. Ale postanowiłam, ze jest to juz raz ostatni. Chyba nadszedl ten moment w moim zyciu, kiedy czas zaczac myslec o sobie. Jakis wewnetrzny glos mowi mi, ze tym razem sie uda. Nawet jesli nie do swiat, nie do lipca, nie do sierpnia, wrzesnia... potem do sylwestra... mniejsza z tym kiedy uznam, ze mi sie udalo schudnac. Nie mam sprecyzowanego celu, chcialabym po prostu czuc sie dobrze we wlasnym ciele. A obecnie tak nie jest. 

Dlaczego nie rzucam cyframi, datami i postanowieniami? Dlatego, ze zbyt wiele razy przez to przechodzilam i nie chce sie kolejny raz zniechecac. Musze zrzucić nadprogramowe kilogramy, ujedrnic cialo i zbudować kondycje. A jest co robić.

Obecnie waże 75kg przy 160cm.
Boje BMI ociera sie juz o otylosc pierwszego stopnia.
Zawartośc tłuszczu w ciele dochodzi do 50%

Jestem więc na koncu tego obrazka:





Chciałabym zejść do 25%. Dziewczyna na tym zdjęciu ma przepiękną figurę!

Długa droga przede mną, ale dam radę.

Odchudzanie jest proste, robiłam to w końcu jakieś milion razy :)